Czas się pożegnać…?
…wydaje mi się, że tak w ogóle to za dużo gromadzimy i nawet jeśli rzeczy nie mają podczepionych bytów to mają nazbieranych sporo różnych energii, które często mogą być po prostu negatywne.
Mogą i często są negatywne przede wszystkim z powodu przeżywanych przez nas niskich emocji, których doświadczamy na przestrzeni jakiegoś tam czasu, w trakcie którego posiadamy daną rzecz czy przedmiot. Przechodząc przez swoje własne dramy i przebywając w bliskim otoczeniu swoich przedmiotów, przerzucamy część tych energii na nie. A może to one same częściowo zabierają ją od nas? A może po prostu tak dużo produkujemy swoich odpadów, że obrzucamy nimi całe swoje otoczenie, najbardziej zabrudzając te rzeczy, z którymi mamy najwięcej styczności. Np. poduszka, do której zawsze wypłakujemy swoje problemy. Lub ulubiona maskotka, o której pamiętamy zwykle tylko wtedy kiedy czujemy się samotni lub nieszczęśliwi… lub ulubiony kubek, z którego pijemy tylko na pocieszenie, kiedy coś się nam nie uda…
Czy masz takie specjalne przedmioty na specjalne nieszczęśliwe okazje?
Jakimi energiami je dotychczas nasączyłeś?
Wychodzi na to, że być może dla lepszego samopoczucia lepsze jest to, aby co jakiś czas wymieniać rzeczy na nowe. Zwłaszcza te, które aktywnie i przez lata uczestniczą w waszych osobistych dramatach. Przyglądają się biernie i gromadzą… gromadzą… gromadzą coraz więcej negatywnej energii…
Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem za pustym konsumpcjonizmem. Wręcz przeciwnie. Ja jeszcze wychowywałam się w czasach, kiedy było dość biednie i jeśli coś się kupowało to ‘na całe życie’ lub na ‘dobrych kilka lat’ ale czy jest to lepsze od pustego konsumpcjonizmu?
Wychodzi na to, że nie koniecznie.
Faktem jest, że teraz przy ogromnej dostępności wszystkiego człowiek gromadzi… za dużo… dlaczego? – bo może… ale czy wychodzi mu to na dobre? Niestety wychodzi na to, że to tez powoduje nieprzyjemne zawirowania energetyczne. Nawet jeśli nic tym przedmiotom ‘nie dolega’, to sam nadmiar, który sumarycznie powoduje bałagan w przestrzeni fizycznej… powoduje również bałagan energetyczny.
Wychodzi na to, że im mniej tym lepiej?
Za skrajnym minimalizmem też nie jestem, bo nie chodzi o to, żeby się umartwiać i żyć jak asceta. Bo gdyby o to chodziło, to tych miliony ascetów w różnych zakonach dawno by się oświeciło, a jakoś jednak do tego nie dochodzi.
O co zatem tak naprawdę chodzi?
Co innego mieć to co rzeczywiście potrzebujemy i używamy, a co innego trzymać ‘bo może się jeszcze kiedyś przyda’. I nie, wcale nie trzeba być tzw ‘zbieraczem’, aby zbierać rzeczy na później. Na pewno posiadasz choćby jedną taką rzecz, którą trzymasz na później… może na za kilka miesięcy… tylko ile lat temu minęło te ‘za kilka miesięcy’?
Dlaczego przywiązujemy się do rzeczy, których tak naprawdę nie używamy i zwykle nie potrzebujemy?
I dlaczego tak ciężko jest wyrzucić te kilka zbędnych gratów?
Przede wszystkim dlatego, że przywiązujemy się, a często przywiązujemy się bo… nie chce się nam wyrzucić? Bo łączą się z jakimiś wydarzeniami? Bo leży już tyle to może poleżeć jeszcze trochę? Bo leży i jeść nie woła i to przecież nie problem przechować w garażu? Czy masz jeszcze dość miejsca w garażu na auto?
Przywiązujemy się z obawy o to, że nam zabraknie w przyszłości? Ale jaka forma kreacji to jest, skoro zakładamy z góry takie scenariusze.
Mówią, że przezorny zawsze ubezpieczony. Niby tak. Niby jest w tym dużo racji. Ale mówiąc to zapominamy o tym, aby dodać również… przezorny i nie przywiązany…
Ach to przywiązywanie się… często jest to nasza pięta achillesowa, bo jak to tak się nie przywiązywać. Jako ludzie, lubimy brać rzeczy za pewnik… aby móc coś zaplanować… aby móc odczuć poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Niestety to kolejna nasza pięta achillesowa, bo szukamy swojego poczucia bezpieczeństwa w przedmiotach lub ludziach, zamiast w swoim wnętrzu i Źródle Miłości. Z założenia zatem jesteśmy skazani na wieczne szukanie i oczywiste niespełnienie. No chyba, że zrozumiemy, że szukamy nie tu gdzie trzeba i ostatecznie zmienimy Źródło do którego zaglądamy. Zamiast na zewnątrz – do wewnątrz.
W sumie dzięki temu etapowi oczyszczania siebie i swojej energii wokół, wpadliśmy w etap pozbywania się wszystkiego co już z nami nie rezonuje i nie współgra i czekało na ten magiczny czas kiedy jeszcze, może się przyda w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości…
Dzięki temu, teraz, oboje czujemy się lżej. Nie tylko z powodu pozbywania się jakiś bytów i ich wpływów na nas, czy na nasze życie, ale generalnie z powodu oczyszczenia całej swojej przestrzeni z rzeczy zbędnych, nie używanych, odłożonych na wieczne ‘kiedyś’.
I co ciekawe, im więcej czyścimy, im lżej się czujemy i im więcej dzięki temu dobrej energii przepływa dookoła nas i w nas samych, tym bardziej ochoczo pozbywamy się kolejnych zagracających naszą przestrzeń ‘drobiazgów’.
To dobry czas, jak każdy inny. Powiedziałabym nawet, że dla nas jest to najwyższy czas na pożegnanie się z gratami, przeszkodami, zawalidrogami, toksykami, przeszkadzajkami, rozpraszaczami itd… aby móc ruszyć do przodu.
A jak jest z tobą? Czy to jest twój czas na pozbycie się kilku drobiazgów, a może czegoś więcej?
Pamiętaj, właściwy czas to teraz, nie używasz… pozbądź się i zrób przestrzeń na coś lepszego, bo zawsze jest coś lepszego na co możesz sobie pozwolić.